Dwie nominacje do Oscara ma film „Ida” Pawlikowskiego. Za zdjęcia oraz najlepszy film nieanglojęzyczny. Ile ma szans na faktyczne złapanie golaska za film? Nie ma co się oszukiwać. Nijakie. Chociaż na pewno lepsze niż „Dzikie historie”. Trochę lepiej sprawa wygląda w kategorii ZDJĘCIA, ale napiszę tak: zawsze wygrywa Akademia Filmowa. I jak nagle staruszki odkryją, że film Andersona och ach taki ładny albo jak sobie wymyślą, że trzeba jakoś zostawić nazwisko pani Jolie w obiegu to możesz człeku filmowy łkać i rwać włosy a Ida dostanie figę z makiem.
Fakt faktem, że dwie nominacje do Oscara to w kaszę nie dmuchał i w ciemno można było to brać w dniu premiery. Pawlikowski to pewnie w ogóle się czuje jakby dwie sroki za ogon złapał: niczym emigrant ze słynnego zlewozmywaka zyskał rozgłos w ojczystym kraju, a na dokładkę film poszedł w świat, zyskując renomę na co raz to lepszych festiwalach. I teraz na tym najważniejszym. Najważniejszym dla każdego filmowca. Tylko Godardy i czterdziestoletni hipsterzy gardzą Oscarami, ale prawda jest taka, że niejeden ambitny filmowiec oddałby całą galerię Złotych Palm i Berlinerów za jednego Oscara.