Midsommar. W Biały Dzień – recenzja filmu Ari Astera

Zapowiadany hucznie film twórcy Dziedzictwa. Hereditary od razu pochłonął serca i umysły recenzentów. Midsommar trzyma nerwy na postronku, czasem luzuje, a czasem popuszcza, byśmy poczuli się nieswojo, w innym świecie, gdzie krajobraz estetycznych i emocjonalnych doznań jawi się niczym hipnotyczny trip.

I zapewne tym jest Midsommar – tripem. Grupa młodych Amerykanów, głównie studentów antropologii rusza do Szwecji. Tam, w tajemniczej wiosce odkryją świat pewnej komuny, a raczej będą starali się go odkrywać. Nie jest to opowieść w stylu przyjazna komuna zaczyna odsłaniać mroczne sekrety. No w sumie jest, ale nie do końca. My od razu wiemy, że coś będzie nie tak – pytanie brzmi tylko kiedy i jak to się objawi.

Wyprawa obfituje w tripy, to fakt. Co chwilę nasi bohaterowie są raczeni a to grzybkami halucynogennymi, a to narkotyczną herbatką. W pewnym momencie wystraszyłam się, że puentą filmu okaże się, że to wszystko to upojenie narkotykami. Ale nie, to nie w stylu Astera, takie miałkie rozwiązania. To pójście na łatwiznę, a kto widział Hereditary ten wie, że ten twórca nie boi się całkiem powalonych końcówek.

Rytuały dziwnej szwedzkiej komuny na początku wydają się nieszkodliwe, wprost miłe i takie naturalne. Ale komfortowe obserwowanie z boku nagle zostaje rozbite o skałę. Od tego momentu wiemy już, że śmierć czai się wszędzie, tuż za rogiem. A na pewno w głowie głównej bohaterki, która wciąż przeżywa śmierć swojej rodziny. Ostoją ma być jej chłopak, ale jest ostoją tylko z nazwy. Dziewczynie nie został już nikt inny więc trzyma się go kurczowo, chociaż wie, że facet nadaje się na śmietnik. Dotarcie do komuny, pierwszy szok, a potem okiełznanie dziewczyny przez ową komunę jest, jak podejrzewam, główną treścią tego filmu.

Z jednej strony jej towarzysze giną tam jak muchy, a z drugiej strony komuna pozwala jej cieszyć się życiem oraz ujawnić prawdziwą żałobę – zdjąć z niej brzemię poczucia winy, a co najważniejsze poczucia osamotnienia. Śmierć nagle staje się, choć gorzka i nieprzyjemna, po prostu czymś co się dzieje. I na co można mieć wpływ. Bowiem komuna bawi się śmiercią w imię jakiś rytuałów ofiarnych. To na pewno uwidocznia głównej bohaterce, że można mieć takie rzeczy pod kontrolą.

Horror w biały dzień – czyli Midsommar – to wspaniała uczta dla oczu i uszu. Cudowna wiejska sielanka, przeplatana mordami, krwią i dziwnymi zachowaniami iście pogańskimi, jak sztuczki „miłosne” (weź krew dziewicy, jad węża i łzę ropuchy tutaj akurat sprowadza się do runy i włosa łonowego) – ten oto paradoks zapewne był zamysłem Astera. By stworzyć coś przerażającego widza, mimo niesamowicie pięknej i sielankowej, wprost rajskiej scenerii.

Podobno ludzie są zachwyceni – Aster w końcu nagina tradycyjny horror i takie zabawy mogą się podobać. Jednak to właśnie najpierw Hereditary zrobił na mnie gigantyczne wrażenie. Co prawda Midsommar trzymał mnie na dnie kinowego fotela równie mocno i wpatrywałam się z szeroko otwartymi oczami w to, co mi prezentowano na ekranie, ale to jakby znać już ten trip. To jakby drugi raz wciągnąć te same dragi.

Jakkolwiek – następnym razem też wciągnę. I już nie mogę się doczekać.


Seriale 2017 – TOP 5 według Oli

Krótka lista najlepszych seriali 2017 roku w moim mniemaniu:

 

1 GODLESS

– za wspaniałe aktorstwo,

– za klimat westernu, prawdziwego, a nie wykorzystanego jak np. w Westword,

– za Jeffa Danielsa,

– za miasto kobiet.

– i wreszcie za zamkniętą całość, która powoduje, że Godless rozbity na kawałki nadal się broni.

2 WIELKIE KŁAMSTEWKA

– za cztery wspaniałe aktorki (kolejność ma znaczenie): Reese Witherspoon, Shailene Woodley, Nicole Kidman, Laura Dern,

– za fabułę, która łapie widza za oczyska i prowadzi jak na postronku w stronę finału,

– za Alexandera Skarsgårda,

– za rozkład babskich przyjaźni na czynniki pierwsze,

– za rozkład rodziny na czynniki pierwsze.

3 ORANGE IS THE NEW BLACK – sezon 5

– za najlepszy sezon w historii tej serii,

– za niepowtarzalną ilość pomysłów na sezon o więziennym buncie,

– za humor, który zrywał mi głoś z gardła, tak mocno się śmiałam,

– za odcinek z Friedą,

– za rozdzierającą serce końcówkę.

4 ANIA, NIE ANNA

– za to, że w końcu adaptacja pokazuje Anię jako tako prawdziwą sierotę,

– za to, że mimo, iż Ania wyglądem i zachowaniem nie do końca opiera się na opisie wyobrażenia samej siebie – to jest właśnie taką Anią,

– za to, że w końcu dane mi było zobaczyć, że Matylda to naprawdę wspaniała osoba,

– za to, że w pewnym momencie serial odpala w inną stronę i zapewne w drugim sezonie zobaczymy coś kompletnie innego.

5 GLOW

– za kolejny przezabawny kobiecy serial od Netflixa,

– za sceny walk!

– za nieziemski humor, przez który musiałam wciskać pauzę by wypłakać się ze śmiechu,

– za fearię niesamowicie wyostrzonych postaci,

– i za to, że nic się nie rozmyło mimo mnogości tych postaci,

– za muzykę też, oczywiście.

5 ex aequo: RICK AND MORTY sezon 3

– za PICLKE RICK!

 

WYRÓŻNIENIE:

LEFTOVERS

Serial ten nie mieści się w TOP 5 2017 gdyż obejrzałam wszystkie trzy sezony w ciągu tygodnia (sezon trzeci wyszedł w 2017 roku). Ten serial zasługuje na osobną kategorię. W każdym razie rozbił mnie na kawałki i wpadł do TOP 3 moich ulubionych seriali w ogóle. Ostro mi namieszał w głowie. Powodował łzy i śmiech, i powodował regularny opad szczęki. Wielki plus, że Porzuceni posiada konkretne zakończenie i można go oglądać jako całość, a nie kolejną wydłużoną serię. Mistrzowskie aktorstwo, muzyka i zdjęcia. Psyche ludzi w żadnym serialu nie zostało tak brutalnie odwzorcowane, choć może wydawać się nieprawdopodobne, ale skąd możemy wiedzieć jak zmienić może się świat, gdy nagle zniknie z niego co piąty człowiek. Genialne. Aż tyle, i po prostu tyle.

 

 

 

 

 

 

TOP 5 – najlepsze seriale 2016

Najlepsze seriale 2016 – podsumowanie moje osobiste. Mimo, że będzie parę niszowych rzeczy (o co powoli co raz trudniej w czasach serwisów VOD), to większość z tego małego topu powinniście znać. Zaczynamy!

1. The CROWN

The Crown

Brytyjski serial produkcji Netflixa. To najlepsza rzecz, która przyszła w tym roku nie tylko na tę platformę, ale ogólnie na świat serialowy. Opowieść zaczyna pod koniec panowania króla Edwarda. Po jego śmierci na tron wstępuje jego najstarsza córka – Elżbieta. Mamy okazję cofnąć się w czasy, które mogą wydawać się niezbyt ciekawe, w końcu dotyczy to nudnej rodziny królewskiej. Ale jest całkiem na odwrót. Oglądając niekoniecznie pełną i widoczną na pierwszy rzut oka transformację Elżbiety z młodej kobiety, korzystającej tak po ludzki z życia, w tytułową Koronę. Do tego poznajemy historie jej męża, młodszej siostry, matki, brata Edwarda a także wnikamy lekko w życie Londynu. Wisienką na torcie jest genialna rola Johna Lightowa w roli Winstona Churchilla.

Odwzorowanie epoki, smaczki historyczne oraz puszczenie oka wyobraźni co mogło się dziać tam, gdzie oczy historyków, kamer i dziennikarzy nie zdołały dotrzeć. Absolutnie mistrzostwo, nie tylko tego roku ale także wielu poprzednich i zapewne następnych. Netflix planuje wypuścić kolejne sezony The Crown – każdy będzie dotyczył jednej z dekad panowania Elżbiety.

2. The OA

The OA

Ktoś napisał o tym, że to taki Stranger Things dla dorosłych. Nie zgadzam się, ale spodobało mi się to porównanie na tyle, by je tu wkleić. Serial Zala Bamtanglija i Brit Marling to ekspansja pomysłu, na który wpadli na początku swojej współpracy. Zresztą opisywałam na blogu kiedyś ten film i sam pomysł, ale nie będę linkować by nie spoilerować serialu The OA.

Jak zwykle w filmie tego duetu w roli głównej Brit Marling – jak zwykle wizjonersko, delikatnie, hipnotyzująco – zabiera cały ekran.

Konstrukcja pilota może nieco postawić na nogi wytrawnych kibiców serialowej formy. Ale Zal i Brit zawsze mieli swoje spojrzenie na filmową rzecz. Serial zaczyna się gdy po kilku latach od zaginięcia odnajduje się Praisie Johnson. Problem w tym, że zaginęła jako niewidome dziewczę, a wróciła widząc. Powoli odkrywamy tajemnicę, która skrywa kobieta, wykorzystując do tego pomoc pięciu osób.

Fabuła, muzyka, aktorstwo – próba wciągnięcia widza w pewnego rodzaju grę. Ten serial zasługuje na TOP 1, ale w tym roku z ciężkim sercem nie mogę dać tego jednemu z najbardziej pomysłowych i innych seriali na rynku z powodu fenomenalnej Korony.

Podobno ma powstać drugi sezon. Czemu, po co? Co wymyślą tym razem Zal i Brit? Nie mam pojęcia, ale wierzę w to, że będzie to bardzo dobre.

3. Black Mirror (sezon 3)

black mirror

W sumie ciężko jest oceniać Black Mirror z puntu widzenia sezonów, bo tu każdy odcinek jest o czym innym, z innymi aktorami, innym tłem, fabułą… Tym samym odcinek odcinkowi nierówny. Jednakże sam fakt wypuszczenia trzeciego sezonu wart jest odnotowania. Szczególnie, że twórcy uraczyli nas powiększoną pulą o dwa odcinki. Technologiczna przyszłość w Black Mirror ponownie przeraża i obliguje wyobraźnię do działania.

4. Wentworth (sezon 4)

wentworth-s4

 

Wracamy do australijskiego więzienia dla kobiet. Tym razem w tyglu spisków i intryg pojawią się nowe postacie, które staną na drodze Bea Smith, która odsiaduje w Wentworth dożywocie i nadal jest tak zwaną „top dog” czyli trzęsie więziennym życiem, a bez jej zgody żadna więźniarka nie może nawet pójść na pogawędki do innego bloku. Współpraca z nową kierowniczką więzienia układa się całkiem dobrze, ale na monotonnym życiu Bea Smith ciężar władzy zalega mrocznym cieniem. Tymczasem pojawia się nowa rywalka, rozkręcająca karuzelę afery, próbująca wprowadzić chaos pomiędzy kobiety. Ale to nie ona będzie największym zagrożeniem, nie tylko dla samej Bea, ale także dla całego więzienia, zarówno odsiadujących jak i strażników – stare, dobrze znajome zło. Kobieta, która z intryg i manipulacji ludźmi stworzyła sobie styl życia. Po drugiej stronie barykady stanie obolała psychicznie Bea Smith, a jej jedyną nadzieją okaże się ktoś, po kim tego nikt by na początku się nie spodziewał.

Porządny sezon najlepszego serialu więziennego. Scenarzyści pojechali czasami, a oprócz śmierci i krwi mamy… dość mocną scenę gwałtu. Niestety, nikt nie cacka się w Wentworth, chcecie by było bardziej miękko? To odwiedźcie Litchfield.

Czwarty sezon to historia o ciężarze władzy, której w sumie nigdy nie chcieliśmy, o czasie tak ciężkim, że różne myśli kołatają ci się po głowie, a do tego trzeba stawić czoła trudom dnia codziennego i rywalkom. Prawdopodobnie ostatni tak dobry sezon. Piąta seria już nakręcona, czekamy na premierę, ale z pewnych względów można już stwierdzić, że to nie będzie to samo.

5. The BoJack Horseman (sezon 3)

bojack-horseman-003

Dla mnie odkrycie roku. W ciągu zaledwie paru tygodni obejrzałam wszystkie trzy sezony animowanego serialu o aktorze-koniu. BoJack Horseman to przebrzmiała gwiazda sitcomu sprzed kilkunastu lat. Żyjący w luksusie, odcinający kupony od dawnego sukcesu, próbujący sił w nowych projektach. I jego posrane życie. Chyba najmocniejszy z dotychczasowych sezonów, wbija dość mocno w fotel i każe nam się zastanowić czemu przez poprzednie dwie serie kibicowaliśmy temu skurwysynowi. O ile kibicowaliśmy.

Odcinek zasługujący na osobny wpis: Fish Out of Water. Bajecznie zrobiony, z sensem i tak bo bojackowsku się kończy.

Esencja życia według BoJacka to niekończący się festiwal hedonii, za którą przyjdzie zapłacić cenę, ale BoJack zawsze naciąga struny by zobaczyć jak daleko go to zaniesie. Czy w tym sezonie przegiął już tak naprawdę za bardzo? Jeden wielki znak zapytania, gorycz i smutek. Najlepszy sezon tego serialu jak dotychczas.

Wyróżnienia:

The Stranger Thing – serial, który każdy przeżywał i był zachwycony. Wart nadmienienia, świetna zabawa, cudowny posmak nostalgii. Chyba potężny hicior Netflixa, z zasłużoną zapowiedzą drugiej kolejki.

Orange Is The New Black (czwarty sezon) – mroczniejsza strona więzienia Litchfield. Wolę jednak serwowaną komedię, ale zanim zacznie dziać się zło Pyper odwali kilka całkiem powalonych akcji, więc pośmiać też się można. Szacunek dla twórców, że wciąż mają nowe pomysły, że wykorzystują potencjał drogi, w kierunku której poszła ta seria i za to, że nie przynudzają.

** nie, nie będzie tu Westword, musicie mi wybaczyć, ale nie porwał mnie ten serial. To jakby oglądać Grę o Tron, tylko że są tam roboty a akcja dzieje się na „dzikim zachodzie”. Ale gdybym układała TOP 10 to możliwe, że by się zmieścił.