The Help / Służące

Przeczytałam książkę, obejrzałam film i niestety muszę powiedzieć, że w ramach zainteresowania to było ciekawe doświadczenie. I tylko tyle.

Kolejny film z cyklu: południowcy cierpią na kompleks Faulknera. Historia opowiedziana z punktu widzenia młodej wykształconej białej kobiety. Historia dość istotnego wątku w historii Stanów Zjednoczonych – rasizmu.

Zarzut numer jeden, którego Amerykanie do dziś nie potrafią zrozumieć: zarzut Wuja Toma. Czyli schemat: biedni czarni, źli biali i dobrzy biali.

Na forum iemdeba przeczytałam bardzo trafny komentarz świetnie ilustrujący ten film: „za każdą wspaniałą czarną kobietą stoi jeszcze wspanialsza biała kobieta”.  Oczywiście komentarz jest ironiczny a autor zaraz dodaje, że w końcu mamy 2011 rok i zamiast kolejnej historyjki o białych rozwiązujących problemy przydałaby się historia z perspektywy naprawdę silnej czarnej osobowości. ..

Oczywiście, historia jest słuszna i poruszająca. Oto czarne służące w czasach mocno utrzymującej się reguły „równi, ale oddzielni” postanawiają opowiedzieć o swojej pracy. Paradoksy typu: kobieta, która wychowuje moje dziecko, dotyka go, podaje mi jedzenie, nie może korzystać z mojej toalety, bo może przenosić choroby. Kompletna ignorancja została zrównana z totalną głupotą.

Takie czasy i to zostało odpowiednio ukazane. Ale sama historia wprowadza nieźle widza w błąd. Tak naprawdę nie dowiadujemy się nic o tych służących. Poznajemy je jako podporę życia młodego białego człowieka, jako te które zazwyczaj stoją w cieniu i przełykają ze zgodą pogardę. I zaledwie zalążek ich życia. Widać bardzo, że to opowieść z perspektywy białej kobiety. Zarzut, który stawia Skeeter, że czarna służąca to schemat Nanny z „Przeminęło z wiatrem” odbija się rykoszetem! Bowiem czarne służące wpasują się w ten schemat idealnie.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=J_ajv_6pUnI[/youtube]

Takie książki i filmy utwierdzają mnie w zdaniu że biali nie powinni brać się za podobne historie i próbować je opisać z punktu widzenia czarnych, bo to po prostu przypomina science-fiction. Z drugiej strony… lubimy fantastykę 😉 Wiem, może to się wydawać mocny zarzut bo nawet najbardziej gniewni walczący Afroamerykanie zaakceptowali literaturę białego Williama Faulknera. Ale z mojego punktu widzenia film sam w sobie jest ciekawostką, a dalej nie daje mi tego zdumienia jakie dała mi książka „Niewidzialny człowiek” czy filmy Spike’a Lee. A szkoda… że biali Amerykanie nie potrafią tak przejrzyście opowiadać historii czarnych.

Z drugiej strony Steven Spielberg nakręcił dwa filmy o Afroamerykanach i oba były autentyczne do szpiku kości. Ale może dlatego, że Spielberg lubi opowiadać historie, a nie przemycać faulknerowskie kompleksy. I dla samego reżysera kolor ludzi o których opowiada za pomocą filmu nie ma znaczenia, ma tylko takie, jakie jest potrzebne do filmu.

PS. Co do aktorstwa to w sumie nie ma czego się czepić: aktorki, które zagrały Minnie i Hilly ukradły film głównym prowadzącym:)