Jak co roku zapraszam na nasz czat oscarowy! Będzie obgadywanie gwiazdek na Czerwonym Dywanie i śledzenie samej gali rozdania Oscarów 2020. Będą również darmowe legalne streamy do Red Carpet i samej ceremonii wręczenia Oscarów online!
Jeśli chcecie wejść na czat załóżcie sobie konto na DISCORD. To nie zajmie dużo czasu.
To były intensywne dni wypełnione w zdecydowanej większości filmami. Dobrymi, złymi, nudnymi, dziwnymi, wspaniałymi. W tym czasie widziałam 44 filmy, z czego w trakcie seansu wyszłam tylko z dwóch. Kolejny, zdecydowanie udany festiwal.
Zaczniemy od tego co najlepsze. Czyli od tak zwanych sztosów (10 na 10). Niestety, taki film widziałam w tym roku tylko jeden, ale nie szkodzi. Potem pojawiło się bardzo wiele „dziewiątek” więc nie narzekam, natomiast ta jedna dziesiątka wynagradza cały festiwal w tej samotnej ocenie. Zresztą nie spotkałam nikogo komu nie podobałby się ten film, a wprost przeciwnie – czysty zachwyt nad tym tytułem.
PORTRET KOBIETY W OGNIU
Tak się zdarzyło, że do Wrocławia przybyła reżyserka Céline Sciamma, która w Cannes otrzymała za scenariusz Złotą Palmę. Towarzyszyła jej jedna z głównych aktorek – Adèle Haenel. Więc przy okazji ciekawie było posłuchać ich po filmie.
Jak namalować portret kogoś, kto nie wyraża na niego zgody? To ogólny zarys fabuły, przynajmniej początkowej. Akcja dzieje się w roku 1770, na prawie odludnej wyspie, gdzie przybywa Marianne, malarka. Została wynajęta przez matkę, która chce wydać swoją córkę za mąż. Wymagany jest portret by przyszły małżonek mógł mieć ogląd kogo weźmie sobie za żonę, by nie brać kota w worku. Problem w tym, że Heloise nie chce wychodzić za mąż, nie chce też wrócić do klasztoru, ani umrzeć, podobnie jak jej siostra, która wcześniej stanęła przed podobnym problemem. Ze świadomym uporem Heloise odmawia pozowania do portretu, więc zamysłem matki jest by uzyskać obraz sposobem. Tak więc Marianne ma być towarzyszką jej córki, a po kryjomu malować portret. Gdy tak malarka przygląda się uważnie Heloise, by zapisać w pamięci jej wygląd, tym samym też Heloise odpowiada zainteresowaniem.
Historia miłości zawinięta w greckim micie. Zdjęcia, aktorstwo – cała historia – na najwyższym poziomie.
SIEDZĄCY SŁOŃ
Polowałam na ten tytuł już rok temu, ale nie udało się wcisnąć na żaden z seansów. Ta sztuka udała się w tym roku. Co prawda dylematy typu: czy wytrzymam w kinie 4 godziny bez przerwy? Czy nie szkoda dwóch seansów w zamian za jeden? nieco mnie deprymowały, ale zostało postanowione. Poza tym żadna to sztuka skoro niektórzy wybrali się na tegorocznej edycji na trwające prawie 8 godzin „Szatańskie Tango”
Siedzący Słoń to zarazem debiut i ostatni film dłuższej fabuły pana Hu Bo. Parę miesięcy po premierze Słonia 29-letni reżyser popełnił samobójstwo.
Film to historia jednego dnia opowiedziana z punktu widzenia kilku bohaterów. Szare ulice chińskiego miasta, życie bez perspektyw, nawarstwiające się problemy a przede wszystkim brak oparcia w kimkolwiek. To film dość pesymistyczny, a tytułowy siedzący słoń ma być jakby symbolem wybawienia z udręki codziennego życia. Ta brudna, okrutna panorama miasta i ludzi w nich mieszkających może zdołować największego twardziela. Film robi wrażenie, którego ciężko się pozbyć natychmiast po seansie. Nasi bohaterzy nie są pozbawieni wad, wprost przeciwnie, ale ich największą wadą wydaje się być to, że zostali pozostawieni sami sobie, opuszczeni przez ten świat i rzeczywistość, która powraca do nich tylko po to by wymierzyć im karę za to, że tu istnieją.
WYSOKA DZIEWCZYNA
Pamiętam, że dwa lata temu na festiwalu miałam swój główny sztos – czyli „Bliskość” w reżyserii bardzo młodego rosyjskiego reżysera. Teraz Kantemir Balagov wraca z „Wysoką Dziewczyną” – opowieści powojennej. W „Bliskości” Balagov zaglądał na dalekie prowincje, teraz zagląda do przepełnionych czynszówek, szpitali i ulic Leningradu, który przeżywa dopiero pierwszą jesień po wojnie. Ija jest pielęgniarką. W trakcie wojny służyła na froncie, ale psychiczne i fizyczne rany spowodowały, że dziewczyna bez powodu zastyga na kilka minut, zapada w stan paraliżu. W sumie mało kto mówi na Iję po imieniu. Dziewczyna jest bardzo wysoka więc mówi się na nią „Tyczka”. Ija opiekuje się małym chłopcem Paszą. Do Leningradu wraca jej przyjaciółka z frontu – Masza. Wraca po coś konkretnego, czego jej Tyczka nie może oddać.
Wojna w oczach dwóch dziewczyn, sponiewieranych na froncie, żyjących w swoich osobistych traumach, Balagov zrealizował w intensywnych kolorach. Łatwo zobrazować powojenną jesień w sepii lub brudnych kolorach, ale 27-letni reżyser postanawia oddać wszelkie barwy. Poza tym okrutność wojny odbija się nie w obrazie, ale w zachowaniu bohaterów „Wysokiej Dziewczyny”. Ta trauma pochodzi od ludzkich doświadczeń, i żaden brud, szarość nie muszą nam pomagać by to wypatrzyć.
Nadal „Bliskość” pozostaje najlepszym filmem podopiecznego Sokurowa, ale „Wysoka Dziewczyna” to i tak świetny film, wart polecenia. Z niecierpliwością będę czekać na kolejny film młodego Balagova.
BACURAOU
W sumie wchodziłam na seans nie sprawdzając fabuły i oglądanie tego filmu i odkrywanie historii było chyba najfajniejszą zabawą tego festiwalu. Miasteczko Bacuraou przechodzi kryzys po śmierci mentorki lokalnej społeczności. Miejscowość znika z map, a przy granicach miasteczka zaczyna pojawiać się niebezpieczeństwo. Wygląda na to, że wszystko co pochodzi z zewnątrz stanowi zagrożenie. Jak poradzą sobie mieszkańcy? Co wymyślą by uratować nie tylko swoje życia, ale także ten przepiękny małomiasteczkowy klimat swojego miejsca na Ziemi?
Bacuraou to miłe dla oka gatunkowe pomieszanie. Nie jest trudno świetnie bawić się na tym filmie. Mnogość ciekawych postaci, gdzie każda z nich potrafi zabrać ekran na te kilka minut i nie zwalniająca tempa akcja. Jeden z najbardziej udanych seansów tego festiwalu.
MOWA PTAKÓW
Ktoś fajnie napisał, że film Xawerego Żuławskiego na podstawie scenariusza jego ojca to takie „Ferdydurke XXI wieku”. Takie też odniosłam wrażenie oglądając owo dziwaczne dzieło na dużym ekranie, które kryje w sobie bardzo dużo rzeczy znanych z naszej codzienności w kraju zwanym Polska. Młody Żuławski bezpardonowo sprawdza głowy młodych ludzi, którzy żyją teraz i tu. Film zaopatruje w stereotypy, które potem przemienia, wymienia, obserwuje, aż przestają być stereotypami i po prostu wkręcają się w całą tą karuzelę zwaną Polską. A jednak nie powiedziałabym, że Mowa Ptaków to film społeczno-polityczny. To raczej jak zawsze w przypadku takich rodzin dzieło o twórczości, o byciu twórcą.
Jakie jeszcze filmy 9/10?
Trochę tego było więc wymienię na krótko:
Królowa Kier – opowieść o wykorzystaniu, tutaj z pozycji statecznej żony i matki. Ciekawa historia z dość donośnym zakończeniem. Nie warto ufać ludziom.
Dzika Grusza – komu się podobał „Zimowy Sen” tureckiego reżysera Nuri Bilge Ceylana to „Dzika Grusza” jest wprost obowiązkowym seansem. Przynajmniej moim zdaniem o wiele lepszy od i tak przecież dobrego „Zimowego Snu”. Seans długi, ale wart poświęcenia czasu.
Parasite – Złota Palma w Cannes na pewno już wróży mocne polecenie. Historia zanurzona w nierówności klas, która przewraca się w gatunkowości co chwilę.
Biały, biały dzień – drugi film twórcy „Zimowych Braci”. Mocne fabularne spięcie, ciągnący nerwy i emocje na postronku świetny dramat o żałobie.
Adam – marokański film oddający klimat tego miejsca. Opowieść o trudnej przyjaźni w trudnym miejscu dla kobiet.
Tam gdzieś musi być niebo – Elia Suleiman sam tworzy głównego bohatera-obserwatora w swoim filmie. Jak zachodowi przetłumaczyć jak wygląda codzienne życie w Palestynie? Suleiman podejmuje się tego uciekając do dość nietypowych metod wprowadzając pewne elementy życia Palestyńczyka do życia w zachodnich wielkich miastach. Jakie to elementy – widać od razu. Wręcz bardzo zabawna komedia, która o tym opowiada – czyli czego nie spodziewałeś się oglądając film o Palestynie.
Na nowym Tarantino nie byłam, na nowym Dolanie też nie, nowy Almodovar to mocne 8/10, a nowy Ozon to taki sobie szczególnie dla nas Polaków, mających jeszcze dobrze w pamięci „Kler” i „Tylko nie mów nikomu” więc „Dzięki Bogu” nie robi aż takiego wrażenia. Debiut Jonaha Hilla – bardziej niż solidny. „Plażowy Haj” to najgorszy film Harmony’ego Korine’a, choć wybryki Matthew McConaugheya ogląda się miło.
Jak coś jeszcze wpadnie do głowy to na pewno napiszę 🙂
Najlepsze seriale 2016 – podsumowanie moje osobiste. Mimo, że będzie parę niszowych rzeczy (o co powoli co raz trudniej w czasach serwisów VOD), to większość z tego małego topu powinniście znać. Zaczynamy!
1. The CROWN
Brytyjski serial produkcji Netflixa. To najlepsza rzecz, która przyszła w tym roku nie tylko na tę platformę, ale ogólnie na świat serialowy. Opowieść zaczyna pod koniec panowania króla Edwarda. Po jego śmierci na tron wstępuje jego najstarsza córka – Elżbieta. Mamy okazję cofnąć się w czasy, które mogą wydawać się niezbyt ciekawe, w końcu dotyczy to nudnej rodziny królewskiej. Ale jest całkiem na odwrót. Oglądając niekoniecznie pełną i widoczną na pierwszy rzut oka transformację Elżbiety z młodej kobiety, korzystającej tak po ludzki z życia, w tytułową Koronę. Do tego poznajemy historie jej męża, młodszej siostry, matki, brata Edwarda a także wnikamy lekko w życie Londynu. Wisienką na torcie jest genialna rola Johna Lightowa w roli Winstona Churchilla.
Odwzorowanie epoki, smaczki historyczne oraz puszczenie oka wyobraźni co mogło się dziać tam, gdzie oczy historyków, kamer i dziennikarzy nie zdołały dotrzeć. Absolutnie mistrzostwo, nie tylko tego roku ale także wielu poprzednich i zapewne następnych. Netflix planuje wypuścić kolejne sezony The Crown – każdy będzie dotyczył jednej z dekad panowania Elżbiety.
2. The OA
Ktoś napisał o tym, że to taki Stranger Things dla dorosłych. Nie zgadzam się, ale spodobało mi się to porównanie na tyle, by je tu wkleić. Serial Zala Bamtanglija i Brit Marling to ekspansja pomysłu, na który wpadli na początku swojej współpracy. Zresztą opisywałam na blogu kiedyś ten film i sam pomysł, ale nie będę linkować by nie spoilerować serialu The OA.
Jak zwykle w filmie tego duetu w roli głównej Brit Marling – jak zwykle wizjonersko, delikatnie, hipnotyzująco – zabiera cały ekran.
Konstrukcja pilota może nieco postawić na nogi wytrawnych kibiców serialowej formy. Ale Zal i Brit zawsze mieli swoje spojrzenie na filmową rzecz. Serial zaczyna się gdy po kilku latach od zaginięcia odnajduje się Praisie Johnson. Problem w tym, że zaginęła jako niewidome dziewczę, a wróciła widząc. Powoli odkrywamy tajemnicę, która skrywa kobieta, wykorzystując do tego pomoc pięciu osób.
Fabuła, muzyka, aktorstwo – próba wciągnięcia widza w pewnego rodzaju grę. Ten serial zasługuje na TOP 1, ale w tym roku z ciężkim sercem nie mogę dać tego jednemu z najbardziej pomysłowych i innych seriali na rynku z powodu fenomenalnej Korony.
Podobno ma powstać drugi sezon. Czemu, po co? Co wymyślą tym razem Zal i Brit? Nie mam pojęcia, ale wierzę w to, że będzie to bardzo dobre.
3. Black Mirror (sezon 3)
W sumie ciężko jest oceniać Black Mirror z puntu widzenia sezonów, bo tu każdy odcinek jest o czym innym, z innymi aktorami, innym tłem, fabułą… Tym samym odcinek odcinkowi nierówny. Jednakże sam fakt wypuszczenia trzeciego sezonu wart jest odnotowania. Szczególnie, że twórcy uraczyli nas powiększoną pulą o dwa odcinki. Technologiczna przyszłość w Black Mirror ponownie przeraża i obliguje wyobraźnię do działania.
4. Wentworth (sezon 4)
Wracamy do australijskiego więzienia dla kobiet. Tym razem w tyglu spisków i intryg pojawią się nowe postacie, które staną na drodze Bea Smith, która odsiaduje w Wentworth dożywocie i nadal jest tak zwaną „top dog” czyli trzęsie więziennym życiem, a bez jej zgody żadna więźniarka nie może nawet pójść na pogawędki do innego bloku. Współpraca z nową kierowniczką więzienia układa się całkiem dobrze, ale na monotonnym życiu Bea Smith ciężar władzy zalega mrocznym cieniem. Tymczasem pojawia się nowa rywalka, rozkręcająca karuzelę afery, próbująca wprowadzić chaos pomiędzy kobiety. Ale to nie ona będzie największym zagrożeniem, nie tylko dla samej Bea, ale także dla całego więzienia, zarówno odsiadujących jak i strażników – stare, dobrze znajome zło. Kobieta, która z intryg i manipulacji ludźmi stworzyła sobie styl życia. Po drugiej stronie barykady stanie obolała psychicznie Bea Smith, a jej jedyną nadzieją okaże się ktoś, po kim tego nikt by na początku się nie spodziewał.
Porządny sezon najlepszego serialu więziennego. Scenarzyści pojechali czasami, a oprócz śmierci i krwi mamy… dość mocną scenę gwałtu. Niestety, nikt nie cacka się w Wentworth, chcecie by było bardziej miękko? To odwiedźcie Litchfield.
Czwarty sezon to historia o ciężarze władzy, której w sumie nigdy nie chcieliśmy, o czasie tak ciężkim, że różne myśli kołatają ci się po głowie, a do tego trzeba stawić czoła trudom dnia codziennego i rywalkom. Prawdopodobnie ostatni tak dobry sezon. Piąta seria już nakręcona, czekamy na premierę, ale z pewnych względów można już stwierdzić, że to nie będzie to samo.
5. The BoJack Horseman (sezon 3)
Dla mnie odkrycie roku. W ciągu zaledwie paru tygodni obejrzałam wszystkie trzy sezony animowanego serialu o aktorze-koniu. BoJack Horseman to przebrzmiała gwiazda sitcomu sprzed kilkunastu lat. Żyjący w luksusie, odcinający kupony od dawnego sukcesu, próbujący sił w nowych projektach. I jego posrane życie. Chyba najmocniejszy z dotychczasowych sezonów, wbija dość mocno w fotel i każe nam się zastanowić czemu przez poprzednie dwie serie kibicowaliśmy temu skurwysynowi. O ile kibicowaliśmy.
Odcinek zasługujący na osobny wpis: Fish Out of Water. Bajecznie zrobiony, z sensem i tak bo bojackowsku się kończy.
Esencja życia według BoJacka to niekończący się festiwal hedonii, za którą przyjdzie zapłacić cenę, ale BoJack zawsze naciąga struny by zobaczyć jak daleko go to zaniesie. Czy w tym sezonie przegiął już tak naprawdę za bardzo? Jeden wielki znak zapytania, gorycz i smutek. Najlepszy sezon tego serialu jak dotychczas.
Wyróżnienia:
The Stranger Thing – serial, który każdy przeżywał i był zachwycony. Wart nadmienienia, świetna zabawa, cudowny posmak nostalgii. Chyba potężny hicior Netflixa, z zasłużoną zapowiedzą drugiej kolejki.
Orange Is The New Black (czwarty sezon) – mroczniejsza strona więzienia Litchfield. Wolę jednak serwowaną komedię, ale zanim zacznie dziać się zło Pyper odwali kilka całkiem powalonych akcji, więc pośmiać też się można. Szacunek dla twórców, że wciąż mają nowe pomysły, że wykorzystują potencjał drogi, w kierunku której poszła ta seria i za to, że nie przynudzają.
** nie, nie będzie tu Westword, musicie mi wybaczyć, ale nie porwał mnie ten serial. To jakby oglądać Grę o Tron, tylko że są tam roboty a akcja dzieje się na „dzikim zachodzie”. Ale gdybym układała TOP 10 to możliwe, że by się zmieścił.
Dwa filmy. Wybitne, widowiskowe, wartościowe i naprawdę dobre. Jednak opierają siłę gatunku S-F, w którym są zbudowane, na kompletnie dwóch innych płaszczyznach.Grawitacja to błaha treść, ubrana w najwartościowszy kostium, którego widzowie nie zapomną – to wycieczka na orbitę, za którą milionerzy płacą grubą forsę, a my tylko to możemy zobaczyć tylko w cenie biletu do kina (no i te 3 zł za okulary 3D). Natomiast Gra Endera formę ma znaną, z gier komputerowych, zresztą forma jest przewidywalna – batalistyczne sceny widzowie S-F mogli już oglądać w latach 70-tych ubiegłego wieku w Gwiezdnych Wojnach. To treść kopie nas w tył głowy, tak samo jak zrobiła to książka Orsona Scotta Carda, na podstawie której adaptowano film.