Najnowszy film Jamesa Camerona – i moje odczucia. Plus niespodzianka! Hitler dowiaduje się, że Avatar to szajs:)
Od razu na samym początku uprzedzam, że widziałam wersję w 2D bez tych wszystkich fajerwerków, więc trudno mi pisać o tym wielkim przełomie w kinie, o którym wieszczą na podstawie Avatara niektórzy.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=cRdxXPV9GNQ[/youtube]
Mimo wszystko „Avatar” Jamesa Camerona podobał mi się. Może dlatego, że niepokojące umysły fanów pogłoski o wielkim powrocie mistrza nie dochodziły do mojej głowy. Traktowałam to jako plotki i ominęła mnie cała ta faza trzęsienia się z ekscytacji na samą myśl o tym filmie. Zwróciłam na niego uwagę dopiero gdy wszedł do kin.
Wybrałam się i obejrzałam niezwykle wizualnie wciągający film. Ale mogłabym spokojnie wyciągnąć kilkanaście minut z tego filmu, gdzie o mało nie przysnęłam w kinowym fotelu (może i dobrze, że w Milenium jest zimno, przynajmniej się nie zaśnie). Bo wszystko to już gdzieś widziałam. Obejrzałam „Tańczącego z wilkami” w wersji niebieskiej. Historia niemal identyczna. Ale, że lubię „Tańczącego…” i że nie miałam czym się rozczarować – doszłam do wniosku, że film jest oglądalny.
Teraz Oscary. Trudno mi sobie wyobrazić, by twórcy tego filmu wyszli bez statuetek z gali rozdania. Sława tego filmu przerosła fabułę. Film o kosmicznych Indianach i złych ludziach-kolonistach. Cameron zawiódł mnie tylko w jednym. Facet potrafił w 3-godzinnym „Titanicu” zawrzeć grozę sytuacji, wielkie uczucie i jeszcze do tego celnie zarysować społeczeństwo (ten zarys swoją drogą jakoś nie traci na znaczeniu, czy mamy początek wieku XX, czy XXI w.)
W „Avatarze” mamy tylko dwa światy. Nie wierzę w przemianę głównego bohatera. Facet dał się ponieść na samym początku magii Pandory, po prostu jeszcze nie był pewien po której jest stronie.
Podobał mi się motyw z wielką siecią. Nic dziwnego, że niebiescy dostali szału. Pewnie nas też by wkurzył fakt, że ktoś chce pozbawić nas internetu.
Gdybym miała mu wystawić ocenę to: 7/10. Bo to świetne kino rozrywkowe. Niesie dużą dawkę akcji i wizualnych rozkoszy na ekranie. Prawie, że tym wyrównuje braki fabularne. Ale jakbym była jednoosobowym jury Akademii Filmowe to bym temu czemuś Oscara nie dała.
Na koniec niespodzianka:) Z seri Hitler się dowiaduje… Tym razem Hitler dowiaduje się, że Avatar to szajs:)
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=JAPyipuT-Jg[/youtube]
Hej;)
Ja z Avatara, jak większość ludzi wyszłam „oczarowana” Pandorą. Jednak nie jest to film, o którym myśli się przez kilka dni.
Niebiescy byli uroczy, ich planeta też ale sama historia nieco banalna.
Bardzo dobry film ale jak to się mówi „na kolana nie rzuca”. Oscara bym dała za efekty komputerowe czy co to tam było;)
Pozdrawiam
Myślałem, że byłem oryginalny wymyślając, że to taki kosmiczny „Tańczący…”, ale jednak nie ja jeden na to wpadłem.