Kiedyś mądry kolega od kina powiedział mi, że Fincher jest zbyt jednoznaczny w swym krytycyzmie zachodniej cywilizacji i choć zachwycają się ludzie jego „Siedem” i „Fight Clubem” to nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W tych filmach Finchera.
Od „Zodiaca” do teraźniejszej „Dziewczyny z tatuażem” Fincher jakby znał zarzut mego mądrego kolegi i obala go jak i potwierdza zarazem.
Zacznijmy jednak od potwierdzenia i to wszystko na podstawie ostatniego dzieła Finchera.
Tu krytyką zachodniej cywilizacji będzie główna bohaterka – Lisbeth. Nieodrodne dziecko owej cywilizacji. W definicji Finchera – aspołeczna, w konflikcie ze światem w którym żyje, a równocześnie korzystająca z niego bez oporów. Poruszająca się po owocach współczesności jak Jezus po wodzie. Ale gdy trafia na złożoność uczuć – przegrywa. Potrafi rozwiązać każdy problem, ale tego jednego nie jest w stanie unieść.
Fincher ponownie stawia przed widzami to samo pytanie co w kilku wcześniejszych filmach: kim jest człowiek (na tle ogółu)? Pytanie bardzo ograne w filmowym świecie, ale też wystarczająco trudne by widocznie je umieścić w filmowym dziele. Fincher ponownie nie boi się go zadać.
Tak, mój mądry kolego, tak. Zachodnia cywilizacja jest inspiracją Finchera. Nie można temu zaprzeczyć. To jedyny reżyser, który drąży ten temat bardzo mocno. Do bólu. Finchera inspirują asocjalne jednostki – podejrzewa, że wbrew pozorom właśnie na ich przykładzie można ukazać jak wygląda świat. Na początku to będzie John Doe z „Siedem„, potem Tyler z „Fight Clubu„, potem matka i córka z „Azylu„, które myślą, że szukają ucieczki przed społeczeństwem, potem „Zodiac” gdzie morderca jest twarzą z tłumu, potem „geek” z „The Social Network„, a teraz młoda dziewczyna, która nie tyle co się buntuje, a jest widocznym zaprzeczeniem społeczeństwa. Wszyscy oni szukają wejścia do środka. I żadnemu z nich to się nie udaje (licząc w to również bohaterki „Azylu”, które godzą się z taką sytuacją, ale dopiero pod sam koniec).
Podejrzewam, że postać Lisbeth była dla Finchera w tym filmie najważniejsza. To ona odzwierciedla typowy fincherowski schemat: nie świat wobec mnie, ale ja wobec świata. I tym razem jednak taka postawa spotyka opór. Fincher po raz drugi (po Azylu) poddaje w wątpliwość owy schemat.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=WVLvMg62RPA[/youtube]
Oczywiście, tak pamiętam, że „Dziewczyna z tatuażem” to ekranizacja popularnej książki. Ale pamiętam również o co lubi zaczepiać w swoich filmach Fincher. Teraz, po seansie jego najnowszego filmu, widzę że pamięć mam dobrą.
Nie, nie będzie pod taki schemat podchodził dziennikarz Mikael, ponieważ jest niewolnikiem swojej pracy, swojej misji, swoich zachcianek. Na początku filmu jesteśmy uświadamiani, że niebawem Mikael wejdzie w świat brudny, świat ludzi złych i że musi sobie tam poradzić. Lisbeth sama wybiera swoje misję – niczym John Doe i Tyler Durden – tworzy świat, w którym żyje.
Dowód? Proszę bardzo – SPOILER – w filmie Finchera to Mikael staje się bezwolną ofiarą głównego mordercy, który z radością stwierdza, że zachowanie ludzi jest przewidywalne, że potrafią okłamać instynkt i wejść prosto w paszczę zła.
Lisbeth działa tylko na podstawie swego instynktu i dlatego ratuje Mikaela w ostatniej chwili. Zero zawahania, dziewczyna działa jak maszyna. Tyler z „Fight Clubu” pokochałby ją za pierwotny charakter działania.
Lisbeth pyta się Mikaela „czy mogę go zabić” tylko dlatego, że uświadamia sobie w jakich czasach żyje (gdyby żyła w upragnionym świecie Tylera Durdena nie musiałaby się o to pytać). Zna je, bo przeżyła ponad 20 lat w tym świecie i poznała warunku istnienia w nim.
Tym bardziej boli końcówka, gdy dziewczyna chce doznać uczuć, którymi dysponuje cała reszta społeczeństwa.
Fincher, jak zawsze, ukazuje izolację swoich bohaterów. Bohaterów, którzy chcą dotrzeć do innych ludzi – jak Doe w „Siedem” wypełniając bibilijną misję, jak Tyler odnoszący się do woli człowieka, jak Zodiac szukający zainteresowania swoją osobą w społeczeństwie. Każdy z nich ma na to swój sposób. Lisbeth swój sposób znajduje w swej potrzebie bliskości – jeśli ktoś podniesie ku niej dłoń jest zdolna oddać uścisk – ale ostatecznie spotyka się ze ścianą.
Dlaczego Fincher obala twierdzenia w sensie tematyki cywilizacji zachodniej? Bo poddaje złe cechy ludzi ich korzeniom – zło nie narodziło się w określonym czasie – ono potrafi trwać bez względu na to jakie opinie teraz zrzeszają ludzkość. Ojciec Martina, nazista i pijak – zabija kobiety. Ale oto okazuje się, że Martin, który idealnie potrafi się odnaleźć we współczesnych czasach i wydaje się najlepszym spadkobiercą rodziny – też utożsamia zło.
Fincher uwielbia tematykę zachodniej cywilizacji. Za każdym razie, w każdym swoim filmie podejmuje krytykę by znaleźć odpowiedź.
Moim zdaniem Fincher nie jest dosłownym krytykiem świata, w którym żyjemy, do którego powstania dotarliśmy. Przecież Tyler na końcu Fight Clubu jednak ginie, a twórca Facebooka ostatecznie pokazuje, że ludzie dookoła interesują go równie mocno co ci, których stworzył sobie w internecie. Nic nie może zastąpić ludzi. Dlatego matka i córka z Azylu wychodzą na zewnątrz bez obaw po koszmarnych przeżyciach w jedynym miejscy znanym cywilizacji jako schronienie – domu.
Mimo, że jak zwykle, to ludzie ludziom stwarzają największy ból, który każe im się zastanawiać nad sensem istnienia.
W ciemnościach Finchera zawsze widziałam iskierkę nadziei (choć przecież Fincher lubi pozbawiać nas złudzeń w swoich filmach).
Taka sama jest „Dziewczyna z tatuażem”. Zgodzę się tu z moim „przywołanym” mądrym kolegą. Fincher jest schematyczny.
Jak każdy autorski reżyser. Ave!
*dopełniając: po prostu mam wrażenie, że ci sami ludzie, którzy krytykują Finchera za schemat, zapominają, że na schemacie dzieł rodzą się twórcy. Tacy jak Tarkowski, Bergman, Allen… Oni wszyscy drążą schemat w swoich filmach (potem to się nazywa „kino autorskie”).
To, że Fincher korzysta z popularnych gatunków kina nie czyni go gorszym reżyserem.
** To już drugi po „The Social Network” film w z muzyką panów: Trent Reznor i Atticus Ross. Jak dla mnie to najbardziej inspirująca nowość w sensie muzyki filmowej od czasów odkrycia muzyki A.R. Rahmana dla Hollywood.
orginalny film czyli „mężczyźni którzy nienawidzą kobiet” 100% lepszy- ten obraz jest przerysowany na typowe amerykańskie kino
@Anna: nie mogę się ani zgodzić ani nie zgodzić, bo nie widziałam skandynawskiej wersji z 2009. Ale tylko dlatego, że czekałam na FILM FINCHERa, nie na żadną wersję, nie na żadną adaptację, nie na… itp.
Chciałam film Finchera = dostałam film Finchera.