The Paperboy (polski tytuł „Pokusa”) to film nie dla wszystkich. Nie ma w tym filmie nic przyjemnego, choć możemy na początku mieć wrażenie, że to będzie bardzo fajna i kryminalna opowieść. Ostatecznie lądujemy w dosłownym piekle. I nie jest ważne, że nie doprowadziły nas tam nasze uczynki, ale po prostu poszliśmy za diabłem.
Jack (Zac Efron) ma 20 lat i wydaje się nieoszlifowanym młodym chłopakiem. Do rodzinnego miasteczka gdzieś na zadupiu Florydy przyjeżdża jego starszy brat Ward – dziennikarz. Wraz ze swoim partnerem chcą prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa tutejszego szeryfa. Jest rok 1969, i szeryf nie był zbytnio znany ze swojej tolerancji. Podejrzewano nawet, że za jego zabójstwem stoi jakiś czarnoskóry. Ale ostatecznie na śmierć skazano Hilarego Van Wettera (John Cusack) – białego śmiecia, który mieszka na bagnach i zajmuje się skinowaniem aligatorów.
Ward (Matthew McConaughey) uważa, że Hilary został skazany niesłusznie, a przynajmniej tak uważa listowa dziewczyna skazańca – Charlotte (Nicole Kidman). Jack również angażuje się w sprawę, jako kierowca. Dość szybko zakochuje się w o wiele starszej od siebie kobiecie.
Główną narratorką jest czarnoskóra służąca Anita (Macy Gray), której głos prowadzi nas przez cały film.
Teraz na szybko o aktorstwie a potem parę spoilerów. Aktorstwo w tym filmie to symfonia sama w sobie. Tak, wiem. Może się wydawać, że gwiazdeczka młodzieżowa Zac Efron to jakaś pomyłka, ale chłopak naprawdę jest świetnym aktorem. McConuaghey to po prostu klasa sama w sobie. Każda sekunda gdy ten aktor jest widoczny w kadrze to uczta dla oka. Nie rozczarowuje Nicole Kidman, która po prostu wie jak wykonywać swój fach – niesamowicie zagrana rola puszczalskiej laleczki, która lubuje się w skazańcach. Ale największym zaskoczeniem jest John Cusack grający tzw. „white trash”. Od samego początku, od pierwszego rzutu oka na Hilarego chce nam się wymiotować. Odpycha ten facet, że aż cud, że da się ten film oglądać dalej. Wszyscy ci aktorzy, plus świetna rola Macy Gray, tworzą znakomitą całość.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=a3bCt3Gl0V4[/youtube]
A teraz czas na kilka scen (SPOILERY):
To, że ten film nie będzie lekki uświadomiłam sobie w scenie gdy nasi bohaterowie jadą do więzienia porozmawiać z Hilarym. Ten ostentacyjnie nie chce rozmawiać z dziennikarzami, natomiast nie ruszając się z miejsca, owinięty kajdankami każe udawać Charlotte, że uprawia z nim seks oralny, nie przejmując się widownią w postaci reporterów i Jacka. I już wiadomo, że nie będzie lekko. Niby potem wszystko znów wraca do normy, trochę się pośmiejemy gdy Charlotte sika na Jacka na plaży, bo został poparzony przez meduzy, a jego ojciec, szef lokalnej gazety, publikuje to na pierwszej stronie, wraz ze zdjęciem syna.
Między tym wszystkim wyłazi kwestia rasizmu. Nie zaszyfrowana, lecz pokazana w sposób prawdziwy – w spojrzeniach ludzi na widok czarnoskórego reportera, w zachowaniu narzeczonej ojca Jacka wobec Anity, w kuchni gdy szef pogardliwie mówi do czarnoskórych pracownic. To tylko pogłębia klimat południa USA końcówki lat 60-tych.
Widok bagna, rodzina mieszkająca tam, kompletne doły społeczne, gdzie zapewne pary dobierane są pośród jednego domu i nie liczą się względy rodzinnego powiązania – obserwujemy to w milczeniu by na koniec tam wrócić. To piekło – w czystej postaci. Totalne piekło, z którego nie każdy wychodzi żywy.
Nie polecam tego filmu osobom wrażliwym. Lee Daniels (twórca znakomitego filmu „Precious”) nagrał swojego własnego „Harry Angela”. Tylko w tym przypadku diabłem może być wszystko – poszukiwanie lepszego życia, prawda dziennikarskiego tematu, młodzieńcza miłość. Za to wszystko płacimy my – szukający.
To bardzo brudny film. Co prawda nie panuje tam typowy mrok, który pozwala nam odczuć klimat zła o którym opowiada film. Ale panuje brud, krew i flaki. Brutalność tego świata to aż czasem zbyt dużo by znieść. I nie mówię tu tylko o scenach, ale także o atmosferze, która pod koniec aż dosłownie dusi mnie jako widza.
Mimo wszystko polecam.