Oscary 2013. Obejrzałam wszystkie filmy z nominowanych do najważniejszej kategorii. Czas więc spojrzeć na to z mojego punktu widzenia – oczywiście zachęcam do wstawiania własnych ocen w komentarzach.
OSCARY 2013 ONLINE. Relacja LIVE na żywo z gali rozdania
NAJLEPSZY FILM – nominacje
Operacja Argo
Ben Affleck widocznie poprawia się jako reżyser i z pewnością Operacja Argo to jego najlepszy dotychczasowy film. Trochę mnie dziwi ten tytuł w nominacjach, ale skoro już tu jest to wyłącznie przyklasnąć. Argo jest szczególnie interesujący z powodu oddania specyfiki epoki i ukazania jednej z bardziej dziwacznych ale i udanych akcji CIA w historii USA. Affleck w sumie wykorzystał podstawę akcji by rodzić napięcie i denerwować widzów im bliżej końca.
Porządne kino rozrywkowe, które może nie jest aż tak widowiskowe jak najnowszy Bond – Skyfall, ale posiada wszystko co takie kino posiadać powinno.
Ocena: jak dla mnie porządne 6/10.
Oscar: jednakże nie zasługuje, moim zdaniem 40% szans, że dostanie.
Django
Tarantino w formie na pewno nie spadkowej. Django to jak zwykle kino kradzione, w stylu typowym dla tego reżysera. Tym razem spaghetti western w okrasie krwi i prztyczka w kierunku tematyki rasizmu i niewolnictwa. Przy leciwym i poprawnym do bólu Lincolnie Django kruszy temat na hektolitry krwi i kilka złamanych stereotypów. Bo i zły plantator bywa uroczy, a djangowski wuj Tom jest rześki, cwany i działa na rzecz zła – czyli swego białego pana. Natomiast tytułowemu Django daleko do niewidzialnego człowieka – dumnie wykorzystuje swoją wolność, jeżdżąc z podniesioną głową na koniu, wbija się na salony i wymusza na innych konkretne zachowanie, budzi mimowolny szacunek.
Ocena: trudno mi dać inne oceny filmom Quentina Tarantino 9+/10.
Oscar: przydałby się w końcu Oscar dla Tarantino, ale podejrzewam, że bez względu na doskonałą formę Akademia nie ukoronuje filmu, który tak ostentacyjnie mija się z polityczną poprawnością, szans ma 30%.
Bestie z południowych krain
Historia o małej dziewczynce żyjącej z ojcem i grupką ludzi na terenach zniszczonych przez powódź. Film tak doskonały, że podejrzewam iż długo w kinie nie zobaczymy czegoś tak wyjątkowego. Potężna dawka treści w niesamowitym wizualnym festiwalu – tu żadna ze ścieżek się nie rozmija. Film, który wykracza poza skale oceniania, bo może siedzieć w głowie jeszcze kilka lat. Jak dla mnie filmowe objawienie. Stawiam ten film na najwyższej półce i polecam każdemu, kto kocha kino, zobaczenie tego obrazu. Najlepiej na dużym ekranie.
Ocena: 10/10
Oscar: rzadko, nawet nie wiadomo jak doskonałe, filmy indie dostają Oscara. A jednakże film jest tak świetny, że daję mu 70%.
Poradnik pozytywnego myślenia
Nie rozumiem co robi tutaj ten film i dlaczego zajmuje miejsce, które powinno przypaść np. Mistrzowi. Może coś przegapiłam, ale w tym filmie oprócz zgrabnej historii o życiowych nieudacznikach nie ma nic więcej poza zwyczajową dawką humoru, refleksji i romantyzmu. Bliżej Poradnikowi do komedii romantycznej niż ważnego, dobrego kina oscarowego. Fakt, ogląda się ten film wyśmienicie, zabawa gwarantowana, ale nie widzę naprawdę nic więcej. To taki dobry film, których w kinie jest cała masa. Czemu akurat ten zasłużył na nominację? Hm…
Ocena: dobry film, ale naprawdę nic więcej 5/10.
Oscar: nie oszukujmy się, to typowa zapchajdziura w oscarowych nominacjach, szanse na wygraną oceniam na 10%.
Życie Pi
Oczywiście bałam się, że ten film nie będzie miał do zaoferowania nic więcej niż forma – wizualnie trailer przyciągał oczyska. Na szczęście tak olśniewająca forma jest świetnie wytłumaczona, dzięki czemu nie razi przerost. Ang Lee umie zdecydowanie opowiadać pewne historie. Tak samo jest w tym przypadku. Pod świetnymi efektami, zdjęciami i muzyką kryje się druga historia, której znaczenie poznamy dopiero pod koniec filmu. Ja dałam się nabrać na olśniewający świat kolorów, bajeczną opowieść niesioną falami ocenami, ale wcale mi nie jest wstyd z tego powodu, zresztą jestem wytłumaczona, bo właśnie o to chodziło w Życiu Pi.
Ocena: to nie jest film na miarę Brokeback Mountain, ale i tak Lee w formie – 8/10.
Oscar: trudno powiedzieć, wątpię jednakże, że Oscara otrzyma, ale 50% daję.
Miłość
Rzadka dość sytuacja – nominację otrzymał film anglojęzyczny. Rozczaruję jednakże miłośników najnowszego filmu Haneke – statystyki są surowe: nie dość, że takie nominacje to rzadkość, to Oscar główny właściwie nigdy nie poszedł w ręce twórców filmu nieanglojęzycznego. Za wyjątek można uznać „Ostatniego cesarza”, ale tam jednak przeważały angielskie dialogi. W mojej ocenie film był o połowę za długi i jeśli miałam być zachwycona bo mogę z bliska oglądać zmierzch miłości w brutalnej rzeczywistości choroby i starości, to nie, nie jestem zachwycona.
Ocena: u mnie bez zmian, rozczarowanie ucięło filmowi na dodatek jeden punkt 4/10
Oscar: może tak 20% szans.
Wróg numer jeden
Kathryn Bigelow nie ustaje w obserwacji współczesnej wojny. Tym razem wchodzi w mikroświat takiej wojny. Oczywiście ten mikroświat to podstawa spektakularnej i budzącej do dziś wątpliwości akcji polowania na terrorystę numer 1. Początkowo Bigelow miała chęć pokazać jak wygląda takie polowanie bez skutku, ale… tuż przed zakończeniem zdjęć faktycznie odnaleziono i zabito Osamę bin Ladena. Dla niektórych to pean pochwalny takiej akcji, ja nic takiego nie widzę.
Dla mnie ważniejsze jest to co pod spodem, ukryte. Pewna droga, którą przechodzi główna bohaterka – od próby unikania patrzenia na tortury więźniów, poprzez zyskanie obojętności na krzywdy schwytanych, by w końcu odnaleźć się w swojej pracy. Po drodze obowiązek pracy podwaja motyw zemsty. Po Hurtlocker to kolejny świetny film Bigelow o tym jak płynna i ustawiana jest psychika człowieka wojny. Nie obserwujemy tutaj akcji polowania na Osamę, ale jednego człowieka i jego reakcję w świecie trwającej wojny. Podobnie jak w Hurtlockerze jest to co najmniej fascynujące.
Ocena: miałam dać nieco niżej, ale ten film naprawdę dał mi dużo do myślenia i podejrzewam, że to najlepszy film Bigelow. Także naciągane troszkę ale jednak 10/10.
Oscar: tak szybko Oscara za film o podobnej tematyce? Ale z drugiej strony Akademia lubi filmy z historycznym happy endem. 70% szans, że wygra.
Les Miserables Nędznicy
Zmęczyłam! Dosłownie zmęczyłam ten film. Niestety, nie jestem miłośniczką musicali. To znaczy lubię gdy jest film muzyczny jest niekonwencjonalny jak np. Moulin Rouge albo wiążę się z tańcem jak starsze amerykańskie musicale z Genem Kelly czy kino bollywoodzkie. Ale Les Miserables to po prostu przełożenie musicalu z desek teatru na kinowy ekran. Zero innowacyjności, zero zaskoczenia, zero, zero, zero – i tylko kilka znanych aktorskich nazwisk. To jest tak klasyczne, że aż nudne.
Ocena: 2/10 – przepraszam, wiem że wielu ludziom spodobał się ten film, ale ja po prostu potężnie się na nim wynudziłam. Długo tej męczarni nie zapomnę. Niestety.
Oscar: Akademia lubi konserwatywne w formie kino. Ale wątpliwe by cokolwiek Nędznicy ugrali – 30%.
Lincoln
Chyba jednak wolę jak Spielberg kręci takie dramaciki jak Czas wojny. Przynajmniej można sobie popłakać i popatrzeć na piękne zwierzaki. Lincoln to po prostu patetyczna laurka dla najbardziej znanego i podziwianego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Co prawda Spielberg miał fajny pomysł – by Lincolna pokazać od strony pewnej determinacji. I oto oglądamy jak sympatyczny staruszek tak dbający o morale, robi wszystko by przeszła ustawa o zniesieniu niewolnictwa. Tym samym zniża się do brudnych politycznych zagrywek. To wszystko jest jednak oblane tak patetycznym sosem, że nic nie pomaga, nawet ostentacyjne wręczanie łapówek pokazane w filmie. Film stworzony pod Oscara z rolą Daniela Day-Lewisa, który w swoim zwyczaju wszedł głęboko w postać. Jak dla mnie za głęboko.
Ocena: do obejrzenia, poprawne kino, ale nic poza tym 5/10.
Oscar: co tu dużo mówić – Lincoln ma 90% szans na wygraną.
Podsumowanie: Całkiem nieźle. W sumie całkiem porządne filmy są w tym roku w nominowanych. W moim osobistym oscarowym rozdaniu wygrywają Bestie z południowych krain, Wróg numer 1 oraz Django.
90+30+70+20+50+10+70+30+40 nie jest równe 100, jeśli piszesz, że Lincoln ma 90% szans to na resztę pozostaje 10%. 1% = 1/100.
Thomas – ale to nie matematyka tylko szacunkowe szanse:) Nie chciałam operować kursami bukmacherskimi to sobie wymyśliłam takie swoje procenty 😉
„Thomas – ale to nie matematyka tylko szacunkowe szanse:) Nie chciałam operować kursami bukmacherskimi to sobie wymyśliłam takie swoje procenty”
no fakt, typowa kobieca logika czy raczej jej brak
podobnie jak Ty obejrzałam wszystkie te filmy i zdecydowanie według mnie powinien wygrać Django.Film po prostu doskonały!
Stawiam jednak na Le miserabl, aczkolwiek film w przeciwieństwie do Ciebie bardzo mi się podobał.