Wstrząsnęła mną jak każdym fanem filmowym wiadomość o śmierci Davida Lyncha. Przygodę z jego kinem miałam, a jakże, ale zakończoną ponad 10 lat temu. Odłożyłam jego filmy do szuflady, próbując do tego nie wracać, bo uznałam, że twórczość pana Lyncha nie jest już dla mnie. Co wynikło z rewatchingu jego dwóch filmów po tak wielu latach? Do tego doszedł seans obrazu „Prawdziwy ból” oraz nadrobienie kilku tytułów z kupki wstydu, tak zwanej.
DZIKOŚĆ SERCA – reż. David Lynch
Na pierwszy ogień rewatchingu filmów Lyncha poszedł film „Dzikość serca”. Cudowne dzieło, odbijające inspirację słynnym „Czarownikiem z krainy Oz” niczym tenisiści odbijający piłkę w intensywnych wymianach.
Niezaprzeczalne jest to, że cały ekran jednak nie kradną czerwone trzewiki ani czarownice, a pan, który nosi kurtkę ze skóry węża jako symbol mocy swojej indywidualności oraz wolności.
Kolega Paweł tak pisze o roli Nicolasa Cage’a: I kto by po premierze pomyślał, że będzie to jedna z bardziej powściągliwych ról tego aktora?
A Maciej tak dopowiada o Nikosiu: Mnie zaskoczyło, że Dzikość Serca aż tak mi przypadła do gustu. Jeszcze wtedy sądziłem, że Mikołaj Klatka był dobry tylko w Con Air.
PRAWDZIWY BÓL – reż. Jesse Eisenberg
Lublin jest bardzo piękny, muszę się kiedyś wybrać i zobaczyć Bramę Grodzką i przejść na drugą stronę, trochę w przeszłość. Pewnie tak samo myśleli bohaterzy filmu, gdy tam stali słuchając przewodnika – kuzyni David i Benji. Ale zamiast się cofnąć w czasy, gdy ich babcia żyła w Polsce, cofają się w sobie by wyciągnąć przeszłość niedawną, która dręczy obu mężczyzn. Benji krzyczy, że chce doświadczyć prawdziwego bólu, ale przecież już go doświadcza.
Wspaniała rola Kierana Culkina, nie umniejszając nic Eisenbergowi, ale tak to jest, że często ten bardziej powściągliwy czasem niknie w cieniu tego bardziej ekstrawertycznego towarzysza.
ZAGUBIONA AUTOSTRADA – reż. David Lynch
Kilkanaście lat temu, pamiętam jak dziś, wychodziłam z lokalnego studyjnego kina totalnie rozwalona. Zobaczyłam, wtedy, film na miarę moich oczekiwań. A te były duże już wtedy. Ten film bardzo dużo mi zmienił, i na pewno był trampoliną inspiracyjną, która popchnęła w tak wiele kierunkach, że już wszystkich podjętych już nie pamiętam, ale pamiętam, że ten film stał się swego rodzaju muzą w moich działaniach twórczych.
Powrót więc do tego filmu odwlekałam długo, bo potem moje drogi rozeszły się z Lynchem i wykluczyłam go ze swojej topki reżyserskiej. Jednak śmierć reżysera była już ostatecznym zapalnikiem. Przecież w końcu swego czasu był to najważniejszy film mojego życia, wtedy przynajmniej.
Dziwna sprawa, bo czułam się te kilkanaście lat później identycznie jak wtedy, w tym kinie, wtopiona w fotel, chłonącą obraz i muzykę, obie te rzeczy robiły mi rockową rozpierduchę w głowie i sercu. To jest tak intensywny film, że jego moc jest ponadczasowa.
RE-ANIMATOR – reż. Stuart Gordon
Lovecraftowy film z 1985 roku, w sumie dziś już klasyka. Jak sam tytuł wskazuje, o cudzie reanimacji. Reanimacji martwych ludzi. Wiadomo jak to brzmi, i tak też jest – nie wygląda to za ciekawie i nawet nie mówię o tych reanimowanych, ale tych, którzy chcą się bawić w bogów. A to zabawa uzależniająca jak twardy (zielonkawy!) narkotyk. Dla miłośników Lovecrafta i takich ejtisowych klimatów.
AZRAEL – reż. E.L. Katz
Prawie, że nieme kino grozy. Las, dziwni ludzie, żyjący jakby po swojemu i demony, a może po prostu skrzywieni ludzie? Film nie daje takiej odpowiedzi, bo to survival. O jednej bohaterce, która walczy ze złem świata, w którym jest. A jest hermetycznie, ale może właśnie o to chodzi, by nie rozkminiać o co biega, tylko biec, razem z główną bohaterką ku przeznaczeniu, które nazywa się Azrael.
UKRYTE ŻYCIE – reż. Terrence Malick
Ten film jest tak malickowy, że skorzystałam z okazji by pomalickować. Nad sensem życia, honoru, wiary. Gdzie jest dobro a gdzie zło – zastanawia się główny bohater, może to ci drudzy są dobrzy? Ostatni raz takie rozważania oglądam w serialu The Walking Dead i właśnie może dlatego ta kwestia dla mnie była najważniejsza w tym filmie i zbudowała pytanie, czy w ogóle warto być dobrym? W The Walking Dead gdy mieli problem z decyzją o dobru i złu to wspomagali się myśleniem o dobru rodziny. W wyjątkowych czasach (jak apokalipsa zombie albo II wojna światowa) widocznie kwestie dobra i zła są podkręcone zbyt szaleńczo, a jednak Frantz, gdy zaczyna przygniatać go ta sprawa i musi dokonać wyboru, nie bierze jeńców, nie wspomaga się niczym, chociaż przecież wierzymy w to, jak bardzo kocha swoją rodzinę.