Wielki Liberace i wielki Michael Douglas

Liberace na łożu śmierci wyznał swemu wieloletniemu kochankowi, że nie chce być zapamiętany jako „stara ciotka”. Cóż, ani książka Scotta Thorsona ani film Stevena Soderbergha nie uznały życzenia artysty. Ale to dobrze i dla niego i dla nas. Bo poznać taki świat od środka i w tak doborowym towarzystwie? Mili państwo kinomani – „Wielki Liberace” to wielki i wspaniały film rysowany znakomitymi kreacjami aktorskimi. Tego nie można odpuścić.

Od pierwszych chwil z Michaelem Douglasem w roli Liberace po prostu byłam oszołomiona. Ten pan z pewnością na starość nie rozdrabnia się niczym Robert De Niro. Powiem wprost – Michael przydusił z grubej rury. To rola warta złotej statuetki. Co lepiej – reszta aktorów wcale mu nie ustępuje. Matt Damon jest genialny w roli kochanka Liberace.

Krótki zarys, bo historia sama w sobie też jest świetna. Podstarzały Liberace ma słabość nie tylko do błyskotek, drogich aut i przepychu – jego największą słabością są młodzieńcy o blond włosach. I kimś takim jest Scott Thorson – młody gej, który po koncercie poznaje Liberace za kulisami. Ten z miejsca zaprasza go do siebie. To będzie początek romansu, który przetrwa lata, a my w tym czasie podejrzymy sobie owy świat przepychu, kiczu, estrady i domowych pieleszy.

Ten film to aktorska symfonia – Douglasa ogląda się jakby faktycznie był artystą w tych drogich futrach i złotych zegarkach. A Matt Damon (do którego muszę przyznać zazwyczaj miałam obojętny stosunek) udowadnia swoją klasę. Po bokach plączą się tacy aktorzy jak Dan Aykroyd, Scott Bakula czy groteskowy wręcz zabawny Rob Lowe w roli chirurga plastycznego.

Zresztą zobaczcie sami.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=dTpe_X98_R0[/youtube]

Jedna odpowiedź do “Wielki Liberace i wielki Michael Douglas”

Możliwość komentowania została wyłączona.